Coś mnie powstrzymywało przed tym filmem, ale przy okazji ostatnich Oskarów postanowiłem go zobaczyć z uwagi na jednego człowieka z listy twórców tego filmu. To Emmanuel Lubezki Morgenstern (1964) – autor zdjęć uznawany już dziś za jednego z największych operatorów w historii kina! Osiem nominacji do Oskara, a trzy nagrody uzyskane (i to z rzędu!), za: Zjawę (2016), Birdmana (2015) i właśnie Grawitację (2014). Współpracował z wieloma znanymi reżyserami, ale dwóch z nich – Alejandro González Iñárritu i Alfonso Cuarón – współtworzyło z nim oskarowe sukcesy. Z Alfonso Cuarón studiowali razem w Narodowym Autonomicznym Uniwersytecie w Meksyku i zrobili kilka świetnie przyjętych filmów.
Co to znaczy być wielkim operatorem?
To znaczy to samo, co być wielkim w innej dziedzinie – zrobić coś tak, jak inni tego wcześniej nie zrobili, a potem to naśladują uznając za standard, a co lepsi nawet później rozwijają. Wydaje mi się, że inni operatorzy oglądając jego zdjęcia osiągają taki stan jak Eric Clapton i inni wybitni gitarzyści słuchając w londyńskiej knajpce Jimiego Hendrixa – magia, niedowierzanie, podziw i chęć szukania nowych form wyrazu. Technika jest tu tylko dodatkiem do urzeczywistnienia dzieła, ale forma to właśnie środek wyrazu twórczości.
W „Grawitacji” tylko kamera jest stabilna, ale jednocześnie przelatuje, patrzy i podpatruje grozę nieważkości w detalu i bezkresie nieskończonej przestrzeni. Iluzja osiąga tu stan idealny – jesteśmy świadomi niezbędności efektów animacji komputerowych, ale ich nie widać, choćby nie wiem jak wpatrywać się w ekran!
W „Birdmanie” z kolei opowieść przeplatająca świat sceny i filmu ukazana jest w iluzji ciągłości. Wydaje się, że nie ma cięć… Ale one tam są i tak zgrabnie towarzyszą opowieści, że pozostaje się w przekonaniu jej nieprzerywana skrótami obrazowymi i ingerencjami obserwatora. Jak on to zrobił? No i ten bębenek jako muzyka całego filmu..!
„Zjawę” filmował Lubezki jeszcze inaczej. Efekt daje widzowi wrażenie uczestniczenia w grozie przerażających ataków Indian, bezwzględnego żywiołu i okrutnych łupieżców. Mistrzostwo wyciągania z tła przy naturalnym świetle, a jednocześnie zbliżenia na wysokości twarzy i para z oddechu bohaterów na ekranie. To działa niezwykle mocno i dopełnia emocjonalnie odbiór opowieści.
Ale wracając do „Grawitacji”… Rozumiem i podzielam zachwyty nad obrazami, ale reszta filmu..? Para aktorska tak zużyta innymi filmami, że dla mnie była trudna do strawienia. Dialogi – dla gimnazjalistów, do tego obrażające kobiety, bo cóż ona mogła zrobić za sterami pozostawiona sama sobie? Przecież oblewała zawsze manewry na symulatorze..! To jak się tam znalazła i po co, chciałoby się zapytać? „Harry Potter i więzień Azkabanu”, reżyserowany także przez Alfonso Cuarón miał na pewno lepszy scenariusz… Dziękuję za „Grawitację”, ale wolę lewitację obrazu!
PS. Czy wiesz Drogi Czytelniku, że reżyser „Birdmana” i „Zjawy” – Alejandro González Iñárritu – studiował reżyserię u polskiego reżysera Ludwika Margulesa (1933-2006) w Meksyku?